La La Land

Czwartek. 20:30. Złote Tarasy. Multikino. 
Po ciężkim egzaminie Malw zabrała mnie na relaksujący wieczór. Na La La Land
Chodził za nami ten film, wszyscy chwalili, ja chciałam od początku go obejrzeć, tylko jakoś czasu nie było. Więc ukradłyśmy trochę. 


Byłam, zobaczyłam, zakochałam się. No bo jakżeż nie można? Te odniesienia do ery stepowania w filmach, Zabawnej Buzi i wielu innych filmów - ach! Poza tym muzyka przenika ciało i mózg. Przeżera. Zostaje na długo. Poniżej moje i Malwy ulubieńce: City of Stars i Audition


Uwielbiam, gdy Gosling śpiewa "Think I want it to stay". Serce złamane. Pełnia uczuć. Czara przelana </3 Mam ochotę wtedy rzucić wszystko i lecieć szukać młodego jazzmana. Zresztą, nie tylko ja tak myślę: 


Co ciekawe, Ryana widziałam w wielu rolach, ale nigdy za nim nie "szalałam". Teraz jestem skłonna zmienić zdanie. Tylko dlatego, że gra jazzmana. JAZZMANA! Nawet jeśli ten jazzman jest trochę wymemłany i partoli swój związek... ale jest, przyznaję - przystojnym, JAZZMANEM.



Aha, poniżej też spoilery nad refleksjami co do filmu, więc uprzedzam przed dalszym czytaniem.

Ostatecznie jednak przyznaję mu 8/10 i 10/10 dla gry Emmy Stone. I nic, niestety, nie podniesie mojej oceny filmu, chociaż jest przeuroczy. Wszystkiemu winne zakończenie. Nie umiałam tego wytłumaczyć, dopóki nie znalazłam odpowiedniego do recenzji komentarza na Filmwebie. Mam nadzieję, że autor nie obrazi się za pokazanie go tutaj. Treść jest jak wyjęta z mojej głowy:


Dlaczego jak z mojej głowy? Sama jestem sobie winna. Zobaczyłam trailer i tysiąc 10/10 moich znajomych. Widziałam zapowiedź uroczego, słodkiego filmu a w kinie zobaczyłam pseudodramat. I w związku z tym moje odczucia, jak w powyższej wypowiedzi. Mogłabym przybić piątkę Panu_Trombie. Serio. Napisawszy jak nastolatka: Tak. Nie. Może. Kończyć. Się. Ten. Film. 




AAAAND...


Nie ma takiej opcji! Jak oni mogli! Cały film się rozklejałam z ochów i achów, a tu co? Nie po to powstają musicale (wyjątek: Tańcząc w ciemnościach, które przeryczałam bynajmniej nie z radości), żeby się smucić lub rozwiewać złudzenia. Końcówka pokazuje, że nie można spełnić swoich marzeń lub trzeba je spełnić kosztem czegoś. Było mi tak okrutnie smutno po tym filmie! Nie. Ja tak nie chcę. Poszłam na pierdzenie serduszkami, to zapowiadaliście! Właśnie za to nienawidzę trailerów. A tym bardziej to przeżyłam, że była mowa o jazzmanie, o takim kochanym kolesiu, którego sama przygarnęłabym kosztem swoich marzeń. Bez sensu...

[edit] Internety zwróciły mi uwagę, że w filmie kilkukrotnie pojawiły się odniesienia do Casablanki. Jak mogłam na to nie wpaść! 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Warsztaty z cyjanotypii w Fotoplastikonie Warszawskim

Kwietniowe podsumowanie

Zielono mi! Czyli weekend pod hasłami "Osiecka" i "natura"