Weekendowe szaleństwa

Jeśli z wizytą zapowiadają się dziewczęta z licealnej paczki i szykuje się Feministyczny Weekend, wiedz, że coś się dzieje. W sumie byłyśmy dwukrotnie na całonocnych dansach i bejbi szałerze. Poziom atrakcji nawet dla mnie był zbyt duży, czego dowodem są dzisiejsze podkrążone oczy i stan uśpienia mózgu w drugiej połowie dnia. Bardzo chciałabym jednak takie spotkanie powtórzyć. Straszliwie się cieszę, że udało nam się spotkać, zwłaszcza że wywiało nas wszystkie po różnych częściach naszej kochanej Polski. Jak widać poniżej, bardzo się za sobą stęskniłyśmy i cieszyłyśmy ze wspólnie spędzanego czasu:


Świętowanie dziewiątego roku naszej znajomości rozpoczęłyśmy od udziału w Masquarade Ball with Warsaw Social. Maski i rozmowy w języku angielskim - idealne połączenie! Po klubach warszawskich nie miałam jeszcze okazji pochodzić, nie wiedziałam więc czego można się spodziewać. Ogólnie bardzo pozytywne wrażenia, chociaż nie uniknęliśmy też dziwnych sytuacji. Na szczęście trzymaliśmy się razem. Świetna muzyka, faktycznie sporo osób w maskach, faktycznie przyszło też wielu obcokrajowców. Mnie udało się wytańczyć w szalonym gronie znajomych, jak również porozmawiać w j. angielskim, aż zdarłam sobie gardło. Na samo wspomnienie znów mnie boli. 


Samo miejsce, czyli Teatr Capitol Club, jest istnym labiryntem. Tam, gdzie spodziewasz się przejścia - są lustra. Tam, gdzie chcesz się przeglądnąć - znajdziesz przejścia. Dla osób z problemami orientacji w terenie to prawdziwe wyzwanie. Niewystarczająco oznaczone toalety doprowadzały wiele osób do rozpaczy. 

Nasza druga impreza, czyli Workout w Niebie, była całkowicie inna od piątkowego wydarzenia. To tam otańczyłam się tak, że szyja wciąż uniemożliwia mi swobodny skręt. Sety były superwciągające, muzyka pochłonęła mnie bez reszty. Podobno dostałam na ten wieczór ksywę Lwa Parkietu. Mrau. 


Niedzielny dzień przebiegł mi w rytmie piżamowym, nie obyło się bez powtórki LaLaLandu (ach, te okrzyki "ooo, teraz moja piosenka!", "o, popatrz, nawiązanie do Casablanki!", "czemu to się tak kończy?!"). Myślę, że wypada też wspomnieć, że zmierzyłam się z nową częścią Grey'a. Muszę przyznać, że chyba jednak ta dwójka jest nieco lepsza niż jedynka. Przynajmniej ten film ani mnie grzeje, ani mnie ziębi... Przynajmniej aktorzy już tak nie drażnią... Chyba, tak mi się wydaje. Chociaż może to jeszcze gorzej, jeśli film nie wzbudził we mnie żadnych uczuć? Nie wiem...

Ze względu na miniony weekend oraz równie napięty zbliżający się weekend, w tym tygodniu zamierzam być mniej aktywna po pracy. W planach mam tylko warsztaty fotograficzne w Fotoplastikonie i dwa spotkania francuskojęzyczne (pewnie wybiorę jedno z dwóch). Weekend rozpocznę silent disco. Niestety, nie da się być wszędzie. Wiem już, że nie będę obecna na dwóch wspaniałych wydarzeniach, które polecam wszystkim niemającym planów na ten tydzień: Sobotni BzikAkademia opowieści.

Bez odbioru.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Warsztaty z cyjanotypii w Fotoplastikonie Warszawskim

Kwietniowe podsumowanie

Zielono mi! Czyli weekend pod hasłami "Osiecka" i "natura"